Państwa nie stać na wcześniejsze emerytury?
Rząd ma plan na skasowanie przywilejów emerytalnych i zmuszenie prezydenta do podpisania zmian. Ale może się przeliczyć. Ekonomiści z Leszkiem Balcerowiczem na czele przyznają, że najważniejszym wyzwaniem obecnego rządu jest dokończenie reformy emerytalnej. Polski nie stać na wydawanie co roku ponad 20 mld zł na wypłatę wcześniejszych emerytur.
Odpowiedzialna za reformę minister pracy Jolanta Fedak się jednak nie śpieszy. Zaraz po objęciu teki zapewniała, że projekt ustawy ograniczającej przywileje emerytalne przedstawi do końca 2007 r. Nic z tego nie wyszło. Kolejne niedotrzymane terminy: koniec lutego, połowa marca, początek maja.
Dopiero przed dwoma tygodniami resort ogłosił założenia ustawy. Wcześniejszą emeryturę (tzw. pomostową) utrzyma tylko 130 tys. osób pracujących w najcięższych warunkach, np. maszynista, hutnik. Przywileje straci 800 tys. osób, m.in. nauczyciele.
Wystarczyły jednak groźby związkowców, że zastrajkują, by ministerstwo się wycofało. W ubiegłym tygodniu minister przyznała, że rozpoczyna negocjacje ze związkowcami i pracodawcami od początku. Planowane zakończenie negocjacji - połowa czerwca. A to oznacza kolejne przedłużenie prac. Później mamy wakacje, dyskusje w Sejmie, Senacie. Prezydent ustawę do podpisania dostanie pod koniec roku.
Ktoś mógłby pomyśleć, że resort jest nieporadny, panuje w nim bałagan, nie ma wizji, determinacji, sam nie wie, czego chce. Nic z tych rzeczy. Wszystko jest zaplanowane. Według naszych informacji koalicja rządząca uznała, że czas działa na jej korzyść. Zakłada, że im później zgłosi projekt, tym lepiej.
Rząd boi się weta prezydenta. Ustawa ograniczająca przywileje napotka na jego opór. Argumenty o odpowiedzialności za budżet nie zadziałają. Prezydenccy doradcy - o czym rząd jest przekonany - zaczną powtarzać: ustawa jest źle przygotowana, nie ma programu osłonowego. W tym samym duchu będą prawdopodobnie wypowiadać się politycy PiS i lewicy. Wykorzystają debatę o reformie do obrony rodaków przed złym rządem, który chce im zabrać to, co się im należy. Efekt? Z reformy nic nie wyjdzie, ekipa rządowa będzie uznana za partaczy, a prezydent zyska miano obrońcy ludzi pracy.
Jest jednak sposób na prezydencie weto.
Zgodnie z obecnym prawem wszystkie przywileje emerytalne obowiązują tylko do końca roku. Wtedy wygasają wcześniejsze emerytury zapisane w "Karcie nauczyciela", przywileje tracą kolejarze, hutnicy, kierowcy, piloci. Wszyscy. Im więc później - myśli rząd - prezydent dostanie rządową ustawę, tym mniejsze prawdopodobieństwo weta. Odrzucenie ustawy oznaczałoby bowiem, że wszyscy Polacy niezależnie od zawodu będą musieli pracować do skończenia 60 (kobiety) lub 65 lat (mężczyźni). A na to prezydent nie może sobie pozwolić.
Lepiej więc dać prawo do emerytury nielicznym (czyli poprzeć rząd), niż zabrać wszystkim. Taki plan ma sens tylko wtedy, gdy prezydent dostanie ustawę w ostatnich dniach roku. Wtedy będzie mógł sobie ponarzekać, ale do podpisu będzie zmuszony. Na opracowanie innej ustawy nie będzie czasu.
To jednak ryzykowny plan. Największe organizacje związkowe, widząc "kluczenie" rządu, wciąż przedłużane negocjacje z dnia na dzień mogą ogłosić manifestacje, blokadę dróg czy budynków rządowych. Nieprzychylna rządowi "Solidarność" już czeka na sygnał do strajku.
A wtedy możemy mieć w Sejmie pospolite ruszenie i uchwalanie ustaw bez namysłu, w ciągu kilku dni czy nawet kilkunastu godzin (patrz ubiegłoroczna ustawa medialna a la PiS).
Podobną lekcję przerobiło SLD w 2005 r., kiedy chciało odebrać przywileje górnikom. Wystarczyła regularna bitwa z policją pod Sejmem, by rząd wycofał się z pomysłu, a posłowie przegłosowali ustawę przyznającą górnikom wczesne emerytury, i to na zasadach, jakich nie ma żadna inna grupa zawodowa.
Jeśli PO chce przeprowadzić reformę, musi mieć poparcie społeczne. Musi przekonać ludzi, że nie stać nas na utrzymanie wcześniejszych emerytur w obecnym zakresie. Że manifestacje w obronie branżowych przywilejów są dziś, biorąc pod uwagę odpowiedzialność za kraj, niemoralne.
Głos powinien zabrać premier.
źródło: Gazeta Wyborcza - Leszek Kostrzewski
|