Brytyjski premier Gordon Brown rozmawiał wczoraj z Donaldem Tuskiem. - Namawiał go, by Polska nadal powstrzymywała przyjęcie unijnej dyrektywy w sprawie czasu pracy - powiedział "Gazecie" nieoficjalnie jeden z polityków PO.
W kancelarii premiera przyznają: był wieczorny telefon z Londynu. - Mogę potwierdzić, że taka rozmowa się odbyła. Nie mogę udzielić informacji o jej przebiegu, część była poufna - mówi nam rzeczniczka rządu Agnieszka Liszka.
Co niepokoi Browna? Bruksela prze do szybkiego przyjęcia dyrektywy, która wprowadzi w całej UE maksymalny czas pracy 48 godzin. Brytyjczycy od lat taki pomysł zwalczają, bo tradycyjnie mają niezwykle liberalne przepisy na rynku pracy. Dotychczas dzięki wsparciu Polski i kilku innych krajów UE Londyn torpedował próby przyjęcia dyrektywy.
Teraz Polska jest jednak bliska zawarcia kompromisu z innymi krajami Unii. Portugalia, która obecnie kieruje pracami UE, daje bowiem do zrozumienia, że zgodzi się na najważniejszy polski postulat dotyczący dyrektywy: pojawi się w niej zapis, na mocy którego pracownicy mogliby pracować nawet 60-65 godzin tygodniowo, jeżeli tak umówią się z pracodawcą.
Dodatkowo specjalne przepisy dotyczyłyby lekarzy, strażaków i innych służb pełniących dyżury. Te dyżury byłyby podzielone na część "aktywną" i "nieaktywną". Ta ostatnia (spędzona np. na kozetce w szpitalu) nie byłaby zaliczana do czasu pracy. Dzięki temu dyżurujący w szpitalach lekarze nie przekraczaliby limitu.
Portugalczycy proponują też, żeby razem z dyrektywą o czasie pracy przyjąć inną - o pracownikach tymczasowych (za przyjęciem której polski rząd się opowiada).
- Brytyjczykom pali się grunt pod nogami i Brown dzwoni do dotychczasowych sojuszników - mówi nasz rozmówca w PO.
To, że Polska jest gotowa do kompromisu, potwierdza oficjalna instrukcja polskiego rządu w sprawie dyrektywy, do której dotarła "Gazeta": "Polsce zależy na przyjęciu rozwiązania, zgodnie z którym [...] maksymalny tygodniowy czas pracy będzie wynosił 65 godzin" - czytamy w dokumencie.
Portugalczycy mają nadzieję, że już w grudniu kompromisowy, korzystny dla Polski projekt zostanie zaakceptowany na posiedzeniu jednej z unijnych rad. Ale jeśli Polska stanie murem za Brytyjczykami - na konfrontację się nie zdecydują.
Komisja Europejska od dawna straszy, że jeśli państwa UE nie osiągną porozumienia w sprawie czasu pracy, to ona zacznie pozywać państwa do unijnego trybunału. Będzie mogła tak zrobić, bo bez dyrektywy będą obowiązywać reguły ustalone wyrokami Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości z 2000 i 2003 r. ETS orzekł, że na mocy obecnych przepisów unijnych dyżur lekarski (w każdej postaci) musi być doliczony do czasu pracy. Wówczas okazałoby się, że w wielu krajach - także w Polsce - lekarze masowo łamią limity.
Źródło: Gazeta Wyborcza
|